"Syreny"

(tusz i pastel olejny.2008)

ptak


(tusz i pastel olejny.2008)

prześwit

(technika mieszana.2008)

wieczór Tomka Nowaka

(tekst dedykowany)


Tomasz zrobił na drutach wieczór
na nadrabianie zaległości
wieczór był długi ciągliwy
i miał to do siebie oraz Tomasza
że się nie skończył na rano

tylko szklanką wina i szuraniem
kawek w kominie

Tomasz popatrzył wieczorowi
w oczy a mu dobrze patrzyło się
i mówi - zrobiłem cię ryżem
a jakim cudem jesteś prawe lewe
to jakaś groza

gnoza- rzekł wieczór
i zasłonił okno żeby światło
poranka nie zepsuło im tak pięknie
rozpoczętej historii

siedzą cicho i nic nie słychać
o postępach w nadrabianiu
ani jakości materiału
w zasłonach

jest wiadome że był Tomasz
miał druty
i robił cały wieczór

Galarina

szukałam wszędzie panie
Salwadorze i jest
ale nie taka jak sobie
wyobrażałam że będzie

bo kiedy jej szukam odwraca
wzrok i ucieka zaciska
usta na przekór jakby
przeciwnie chciała odejść

[właśnie wtedy]

pozostaje mi tylko wierzyć
że przyjdzie. jak myślisz
skąd wiedziałem że to właśnie Galuszka
ta kobieta z serca i lodu
o mocnych dłoniach łopatkach
jak skrzydła aniołów giętkim języku

mój koszyk na piętkę chleba
co się nie brzydzi śliny
i much. taka która
umiała mnie kochać nie tak
jak na to zasługiwałem

w przeciwieństwie do innych
jak myślisz dlaczego
podpaliłem tę żyrafę

ba

bo baby – je zawsze bolą cycki
najpierw mamine później kiedy
rosną kolejny etap jak za mało
a później to już ciągle bardziej
bolą cudze

takie babskie zabawki
do wkładania puszapów
i żeby nałożyć w miseczki
jak sroczka kaszkę (nie jak ta
głupia złotowłosa co trzem
niedźwiedziom wyżarła z gara)

pomiędzy nimi chowa się mostek
jedyna chuda część ciała co nigdy
nie przytyje i nie urośnie (taka wierna)
płaska schowana płytka

pod nią jak pod lodem

na języku

(tuż. 2008)

a ten jest oderwaną wariacją. wariantem oderwacji?

wierszyk bałwanka (alternatywnie)

spadł śnieg i zimno
zamarzł mi nos z marchewki
a na języku szron
kiedy przytknęłam go do powierzchni
żelaznej. spadł śnieg

na wiosnę głowę
i na mój garnek ciasno utknięty
może bałwankom
tak się należy takie - nie topniej

się nie rozklejaj jest jeszcze biało
jest jeszcze jasno


drogowskaz

znaki - zwróciła się do mnie
pytam o znaki
gdzie i dokąd sięgają
od kiedy się kończą i co można
wtedy zaczynać

zostawiła mnie na ławce
z półotwartą miną
rękami w kieszeniach
żeby ukryć palce znaki

zwrócona do wewnątrz uciekałam
wzrokiem wbitym w siebie
jak strzałka przewodnia
jak cienka gałązka

Ψ

za prawdę poddaję wam wątpliwość
że oto jestem

cholera tylko nie wchodź do pokoju
póki nie otworzysz drzwi mnie nie ma
a jestem żywa i istnieją możliwości
póki mnie nie urzeczywistnisz
ze mną siebie

nie zaglądaj bo to zrodzi nowe

miliony rozszczepień
światów w których w ciebie uwierzę
albo wyskoczę przez okno albo
stracę władzę
nad sobą spadnę w otępienie

i w końcu umrę tam
gdzie jesteś

amonit

jak mrówka staje przeciw oceanom
ziarenko piasku
a przecież pozostawione drodze
buduje szlaki

czasem zgniecione w grubą skorupę
składa się w morze sprzed wieków
szum choć odległy zwija
w spiralne muszle ślimaka
nasyca

kwarcem spisuje
krzemem- ziarenko piasku
do wód pamięci

przepaść

w dłoni dziewczynki
maleńkiej jak pomarszczone jabłko
koniec nitki

[zapowiedź]

gorączkowych narodzin
słów i ich długotrwałe
(ale nieuchronne) uciszanie

[a może na odwrót]

bo takie są małe dziewczynki
dziś dzień dobry jutro
szaro i dżdży króluje
siwa godzina

druty wpięte w ostateczny kok

napis przy drzwiach

Uwaga grozi szczęściem
znalazłam w przedsionku napis
sądząc po grubości

kreski to był ołówek
stolarski
na tyle miękki by się rozzuchwalić
w konturze i twardy że nie spłynął
po ścianie

przyglądałam się naprawdę
starannie przybliżając odsuwając
głowę aż mi zabiło ćwieka
w środku to dziwne obwieszczenie

aż po sam uśmiech

elementy kombinatoryki

z przypadku staliśmy się rodzicami
tego stanu rzeczy?
odrapanej wersalki i nowej rączki
przy szafie której nie chwytam


[bo]

boję się jej dotykać żeby nie potrącić
ciągu przyczyn i nie zakuć w łańcuch
tego co się zdarzyło już chyba raz ostatni
(mam nadzieję)

[z przypadku]

mieliśmy wszystkie losy w rękach
skutecznie je formując na kształt
skutków
(prawdy?)
podobieństwa

Geb i Nut

budzi się ziemia w łuk
o mocno wygiętych żebrach
podnosi obie dłonie

budzi się niebo w silne przęsła
i wiąże ze sobą końce

oboje opierają się niebu
o ziemię przykładając skronie
do krańców nasłuchują wiosennego dreszczu
który przebiega po niej

brzegi mostu wyciągają się do góry
na przeciw morzu światłu
burzliwej pogodzie

i to jest pierwsza piosenka o tym
co rośnie


kto

kto mnie przeprosi
za kulturę mezopotamską lata
wypraw krzyżowych świętą wnikliwość
inkwizycji

za dom po godnej jesieni
wiosenne hormony i te które umierają
za błędy rodzicielskiej młodości
syberyjskie zimy księgi klęskę ur
i nierodzaju

kto mnie kurwa przeprosi
boże

jak gruszki

Święty Antoni to jest modlitwa tej
co zgrzeszyła myślą mową uczynkiem
i zaniedbała ukrycia tego wszystkiego
pod ceratą

Antoni od pieca chlebowego i od szukanych
zgub mnie teraz ukryj pod językiem
jak cienki płatek mąki jak niechcianą

odtrąć plotkę że istnieje jeden
ciepły sens tego całego

gdyby nie

upiecz mnie w popiele
zasyp

Młynek na dnie morza

(tusz i pastel.2008)

bez tytułu

ucho na ścianie czeka
kiedy podejdę
zacznie się odpytywanie z sensów
i po co to wszystko
żółty dom w Arles i drugi
wśród błot gdzieś na zapomnianym odcinku

/czasu
drogi/

czy zgubienie ucha pociąga
za sobą stratę palca
ta sama samotność którą już i tak
się hodowało na rabatach pieczołowicie
podlewając ludzką ciekawość

sąsiedzi słuchają chętnie
każdego szelestu
i boją się że to karton
kiedy odchodzę pilnie stukają
szklankami

podczas tego codziennego toastu

myślałam o tym jak biegłeś
za nim
posądzono cię o marnotrawstwo
dobrego ciała
zmysłową chorobę
drzwi

Go

Spróbowałabym czegoś nowego, na przykład chińskiej gry „Go”,
w której zwykle giną kamienie. Pola są obsadzone tysiącem kamieni. Kamienie rosną, rodzą się, kruszeją, całkiem jak my. Giną w Go jak żołnierze. Znikają z pola walki, otaczają i dają się otoczyć. Minerały wszystkich form istnienia łączcie się. I patrzę w lustro – naprawdę się łączą. Organizują w struktury krystaliczne mojego pierścionka i szkliwa zębów, wściekają się jako składniki hemoglobiny albo pracują usłużnie w cząstkach chlorofilu, wewnątrz liścia sałaty. Przychodzą na świat w malignie w wysokiej temperaturze brzucha Ziemi, rodzą się w nerkach, rosną z warstwami osadów. Kamień nazębny, kamień węgielny, ciało paproci, skała. Podwalina porządnego istnienia, związek energetyczny.