Nowotwór. Żarliwa wiara w komplementarność. Istnienie
mazgajstwa białkowych struktur. Dopuszczam możliwość
helisy, wodorowych pomostów, liczby Pi. Niedobór
krzemu, który tworzy stabilne podstawy, wyzwala
miękką śmierć. Wiotkość skóry. Gorączkowe dreszcze,
świadomość rytuałów. Narzędzia manipulacji. Kij
w mrowisko pani Pangei, bogini podzielonych
na miliardy zarodków, które potrzebują roślin
na wino, grzechotki, na sporządzanie kołysek,
hamaków. Sieci. Kiedy się budzę widzę najpierw piasek,
potem wiatr usypuje mi twarz boga. Zwierzęta.
Zostawia drabinę, żebym nie musiała używać
mięśni, a mimo to się siłuję z drobinami światła.
Ciągi liczb zostawia z kolei uczynny szatan. Ten
mnie pilnuje. Mówi zerkaj, zerkaj do wewnątrz.
Tam wciąż płynie magiczny strumień elektromagnetyki.
I to już nie przelewki, bo kiedy mówię drzewo,
widzę drzewo, na nim owady. Pamięć tkankowa. Widzę
plamy. Migoczą w rytmie pływów encefalografii
jak płatki pod powierzchnią powiek. Hałasują,
a ja nie mogę się oderwać. Wyrwać. Przykuta naczyniami.
Pajęczynówką, płynem pamiętającym struny. Pamiętającym
pieśni. Za głośno żeby się wylać
bij robala!
4 tygodnie temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz