albo iść prosto pod drzewo tuż po wielkiej ulewie
tylko dlatego że się zachciało czereśni
albo nie iść – raczej iść bo myśl o tych czereśniach
straszniejsza jest od deszczu na karku
od całkowicie przesiąkniętej dreszczem
koszuli od wody w kałuży tuż przy łóżku
albo jechać do pracy strojąc sobie miny
pod chirurgiczną maseczką z precyzją pajaca
nadziewać ludzi strugać z nich wariata
takiego co jest jeden prosty ale złożony
z torebek kapeluszy parasoli i siatek
w całkowitą i niepodważalną kratkę
albo na przykład położyć się zupełnie
obok kogoś obcego kompletnie i nieodwracalnie
a kiedy się już porządnie nastraszy uciec
starannie i skrupulatnie i zamknąć drzwi
od środka na co najmniej dwa klucze
żeby za nami nie trafił jasnym szlagiem
ani z pismem urzędowym co gorsza
albo jeszcze można
siąść przy biurku konkretnie po turecku
i paląc fajkę wyciągniętą z jakiejś szafy
pisać jakieś tam niestworzone dyrdymały
pakować je w koperty po jakieś
powiedzmy dziesięć kilo i próbować nadać
im jakiś sensowny sens żeby choć poczta
mogła je zważyć