theatrum słów uliczne

hej niestworzone opowieści
hej do mnie igrce
wyobraźni ja was

stworzę potworzę
wynaturzam

hej do mnie demony smoki
jaźnie niezbadane
z głębi oceanów nie-
wiedzy

ja was przepuszczę
przez piersi
plecy

przeszyję

naznaczymy się
razem
ciosem
kłem

iskra
proszę ja was
iskra wszech-
rzeczy

widzenie


(z pana stasia.2009)

Portret



lato. Blanki. Kapitan Sparrow (Portrety)


(analogowy trzask praktiką. nieswoją oczywiście.
wybłaganą oczywiście :] nieostre, ale lubię to zdjęcie )

przywiązanie




są. wiosna. 30 marca 2009

***

Arielu
Arielu teraz
ciebie mi potrzeba

za ścianą skroni burza
w szklance wody szaleje
atrament

odmęt zamęt
korale z kości

pokazało się

że nie jestem dzieckiem Prospera
łagodną Mirandą
jestem
siostrą Kalibana
jego córką
i matką

każda z nich wygnana
każda ciemna i pełna
gniewu
każda burzy
ofiarą

każda
szaleje w atramencie
wylewanym na papier
w szklance głowy
zwierciadło

Leśny uwalnia świat

plótł wiklinowy pacierz
jak kość w osi ciała
jak stos
zajmował się czasem

przechodził transformacje
pytał swojego anioła
swojego strażnika
swojego
czasu

kim jesteś
i kto

pomiędzy moimi żebrami
umieścił krzykliwe
lub ciche ptaki
i co

dalej




(z zamyślenia i poznania PanaKostujowych obrazów)

Klątwa


Klątwa. Matka (marzec. 2009)

święty Filip

(Panu P.K. Dickowi)


zawiesił oko na niebie
i odtąd go pilnowało
(śledziło?)

gdzie się nie udał
zawsze pierwsze wiedziało
czy to on
czy nie on
nawet jeśli sam

nie był pewny
a nie był

co się teraz stanie
kiedy zamknie powieki?

autoportret z rozmową w tle


z okruszków hiacyntowo-żonkilowych na parapecie


zima

nie wrócę ja się janicku
na mostku była deszczułka
spróchniała
złamała się pode mną

a jak na ten mostek
szłam jeszcze popatrywałam
czy mnie kto zatrzyma
ale tylko wiatr
grał na nadbrzeżnych badylach

a jak już na deszczułkę wstąpiłam
otworzyła się pode mną
przepaść a nade mną jak wieko
woda się zatrzasła
i jeszcze z dna
nasłuchiwałam czy mnie woła
kto tam

a to tylko mróz trącił gwiazdę

Zegarowa wieża


Zegarowa wieża (marzec.2009)

przestrzeń użytkowa

a ten kredens jest błękitny
z rżniętymi szybkami i wewnątrz zamkniętym
słońcem w konfiturze z malin

w prawym słupku mieszka pękata
wdowa po otłuczonym czajniku – cukiernica
pod nią filiżanka
filigranowa młódka

w lewej szafeczce rodzina
talerzy z obiadowego serwisu
zdobnych malowanym wiankiem
mleczy

nad nimi na wąziutkiej półce
gwarne towarzystwo solniczek pieprzniczek
omawia wczorajsze faux-pas
podczas proszonego obiadu
raz po raz wybuchając
już to chmurą słonego śmiechu
już to pikantnymi
łzami

w szufladce na pierwszym piętrze
zacne grono sztućców pogrąża się
w zamyśleniu od czasu do czasu
wysuwając jakąś złożoną hipotezę

ciąć ciąć! budzi się wówczas
wyszczerbiony nestor
nóż chlebowy

i ogromnieje kredens pełen hałasu
słoików na parterze
brzęku brytfanek w przepastnym dnie

dryfujący kontynent kuchennego atlasu
stały ląd

osłona

ubrani w parasolki
ludzie czy nie ludzie
stąd nie widać
a trudno podejść

parasolki chronią przed opadem
chronią też przed słońcem
mogą służyć do poszczucia lwa
albo odegnania kota
parasolki są pomocne ba
są niezastąpione

otwierają się jak meduzy
jedna po drugiej
powoli wchłaniając osobę
trzymającą się rączki
kurczowo
bo strach

wystawić nagą skórę
na śnieg i zawieruchę
na słotę
na śmiercionośne promienie
ultrafioletowe

Goya

o tym jak umarłam
niech ci opowie twój własny chłód
lodowaty dreszcz twój własny
żar gorączki

o tym jak cierpiałam opowie ci twój ból
żelazne mięśnie
zaciśnięta wokół szyi
obręcz

o smutku zaśpiewa ci własny
smutek

o naszej samotności
nie wolno mi mówić nic
jej nie wolno opowiedzieć

kochankowie drzewa

pewnie jak co roku
zziębnięte zesztywniałe
nagie palce wypuszczą liście

jak co roku zawołają
przeciągle
w ich koronach obudzone
erynie

i podejmą trop z żalem
wyciągając podłużne psie pyski
w słońce blade

trawione nieswoim żarem
ścigające i ścigane z czasem
uspokoją się i porzucą
szatę

z królewską purpurą ustąpią
lodowato białej
zimie

co z tego

że ciało jeszcze krzepkie
choć dzwonią w nim kruche kostki
że łokciem kolanem brzuchem
można obdarować cały świat
co z tego

skoro drzewom przyszło stać
w tym miejscu
nad tą właśnie rzeką

co z tego
że wiatry tarmoszą gałęzie
że kolejna wiosna więdnie
że po niej lato jesienie

ciemne owoce
na śniegu

Głożyc

Fanaberce w imię niny


dęba lekko wstawiony
dąsa się w słoju śklannym
Głożyc- bóg uciśnionych
jagód i bólów porannych

i tak się szumi a sprawia
pieni a w rurki bulgoce
czas trwoni srebrem w pomroce
i w ciemne tony przeprawia

ani zmogą go bogi
nie skończy najświętszy amen
Głożyc jak słodki atrament
pragnienie sączy pod progi


*

wiersz napisany przy akompaniamencie i pohukiwaniach zacnej kompanii, okrzykach gazu gazu, tudzież pogróżkach. wśród wyrzekań na pawie, skład wiersza i inne rymy

litania

o chuda anatomio jawnozłośnico
co z paru kostek i połcia sadła
otwierasz ciało o fizjologio
która kazałaś strawić
dzień boży cały i wciąż głodować

o morfologio ucieszna co rośniesz
w prawo i lewo pozujesz strącasz
o elektryko motorze wspomnień
o stratygrafio naszych połączeń

o czuła pompo w strumieniu czasu
głuchy kafarze rytmów dobowych
arko przymierza módl się za nami
głosie zza głowy

Pożegnanie


Pożegnanie. 2009

marzec

marzec napisał na murze
to jest wyjście
z tej sytuacji
więc się rozpędź
najmocniej jak tylko możesz
- uderz
w wiosnę

teoria bez względności
tłumaczy że trzeba prosto
zdecydowanie i mocno

i nie ma że boli
że się boisz
że to za wysoki próg
na nogi a za pionowa ściana
żeby przesadzić

skocz skoro już
marzec namalował afisz

sfera

światy to takie małe mgliste kulki
mieszkają w nich wilki i owady
kwitną i umierają drzewa
Pszczeli Pan i Barnaba
mają swoje

nowa wiosna -
zamyka historię La

nauka mówienia

to był taki dziwny zmierzch
kiedy mnie słuchałeś
i kazałeś wymieniać litera po literce
cały alfabet
polski
a jeśli myliłam się na ogonkach
przy kresce śmiałeś się szczęśliwy
że to tak ładnie brzmi

głoski

później przyszła kolej na sylaby
dzieliliśmy wyrazy powoli
i żeby było sprawiedliwie
wyrzucaliśmy celując w otwarte
na oścież okno

było gorąco jak lipiec
a rano chichocząc
pod oknem pełnymi zdaniami
składaliśmy tę porozrzucaną noc

sieciarki

przycupnięte na kuchennych zydelkach
tulące się do ścian poczekalni i ośrodków
życia kulturalnego – wiejskich sklepów

o dłoniach poznaczonych błękitnymi żyłkami
jak rodowodem jeszcze sprzed - gdzie to sięgać
pamięcią - mówią w palcie chustce i bez

zakrzywiają drapieżnie palce na sąsiadkach
na tych z tamtej klatki wnukach – jak na poręczy
złote oczy z obawą mrużą od nieznanego
światła

Marcin i Maurycy


zimowy miesiąc.2008

sen syrenki


ko-lory

pryzmat

sprawdźmy co się stanie
kiedy na pustej scenie powiesimy sznur
przechodząca staruszka wypsioczy bałaganiarzy
bandę cwaniaków i nierobów
sterany urzędnik zawiąże
na końcu pętlę i przystanie pomyśleć
czy warto i czy się nadaje

później

gromadka dzieci zrobi sobie
huśtawkę aż strach żeby się nie urwało
a jeśli się nadweręży to nocą
sąsiad zza rogu spróbuje
jak to się trzyma
urwie i poniesie
bo taka porządna lina
wszystkim się przyda

Ewa na rondzie z rododendronem

nie wiem co mnie napadło
a może i najechało
że się wyrwałam z ogrodu
i bram

a tak nogami szurałam
szastałam a może i szłam
aż skończył się prosty chodnik
i pas

i nagle stoję na rondzie
z rododendronem u ronda
patrzę jak wokół się krząta
porządek

więc czemu się nie da wydostać
przeleźć niby przez mostek
pośród ruchomych jednostek
i aut

więc stoję z rododendronem
liście bezładnie rozkładam
może na coś się nada
mi krzak

przyczepiam do ronda liście
wiście błagam was wiście
i wyjść chcę czym prędzej tym szybciej
no ba

a rondo niczym natchnione
wciąż w jedną tę samą mnie stronę
prowadzi jak mysi ogonek
wprost w nurt

więc z rododendronem przy rondzie
też wrzeszczę i klnę głośno trąbię
i wołam ratunku rozsądnie
przez sznur

pismo

możliwe że jestem Jezabel pierdoloną dziwką
która prześladuje wyznawców własności
możliwe że maluję sobie oczy a usta obracam
przeciwko jedynemu świadectwu

możliwe że nie kocham niszczę rozbijam
możliwe że gniewam pana zastępów
możliwe że jestem zwykłą kurwą co wyciąga rękę

patrzenie

z moich trzystu sześćdziesięciu pięciu kochanków i
jeden był taki że pojawiał się cyklicznie
czasem dało się to wywróżyć z planet a czasem
trzeba było wypatrywać znaków na liściu
korze drzew albo z deszczu

codziennie przybierałam inne oblicze ale
nikt nie wiedział że czekam tylko na t-ego
kiedy przychodził czas się wydłużał o jedną nierozsądną
godzinę dobę czasem tylko o chwilę

tylko z nim umiałam siedzieć prosto
patrzeć jak wszystko jest przelotem

galatea

ukłuj mnie ach ukuj
do rozpuku śmiej
ośmiel się mnie ukuć
z gipsu stiuku bruku chciej

szydłem igłą drutem
otłucz dłutem kształt
niech okrzepnę spuchnę
z płaczem niech wybuchnę
w gwałt

zwiąż mnie w ciasną pętlę
okręć na okrętkę zszyj
później gdy już stanę
szepnij mi łaskawie
żyj

batyskaf

chciałabym mieć batyskaf
porządnie opancerzony
kulisty i przytulny
statek

chciałabym batyskafem
przez chłodne oceany
i ciepłe choć zdradliwe
rafy

i żeby miał okienko
albo co najmniej cztery
bo bez nich ni cholery
nie widać

i żeby jeszcze jakieś
posiadał dobre stery
bo na co mi bez sensu
batyskaf

jaspis

Na górce stała stodoła,do której w soboty schodzili się wszyscy z okolicy.Kiedy drugi raz przewrócił ją wiatr nie została odbudowana.Kryjąc się za jej resztkami kradliśmy kukurydzę z pola, zatykając liśćmi szczeliny między deskami. Mieliśmy dwanaście dni,każdego dnia wydłubywaliśmy z fundamentów po jednym kamieniu.Ciekawi co będzie zakopaliśmy kamienie w różnych miejscach. Na jednym z nich ze starych krokwi sąsiedzi zbudowali nową stodołę.

(T.Nowak)

*

przegrałam

(J.Lewandowska)

dziwonia

widziałam ją kiedy była piękna
niewidoczna niemal wśród gałęzi
plamka krwi na uwięzi
szarego zwitka piórek

widywałam ją pod palcami
kiedy mocno zaciskałam powieki
czekając aż przyleci
głodna patrzenia

karmiłam się z daleka
w tajemnicy podsuwając nasiona
babki i drobne owady
a ona

bliżej coraz bardziej znajoma
z coraz ciemniejszą głową
zastrzępiona