posłaniec



pewnego dnia w ogrodzie
usiadł dudek
i rozkładając pióra obracał się
wypatrując mojego wzroku

oko dudka

szkliste ciemne jak leśna studnia
jak chłodna piwnica lub wnętrze
gotyku
z iskrą na dnie

przejść przez to oko
- iskra powiększa się rośnie
najpierw jest plamką światła
na ścieżce później oknem
ogniskiem sercem
gwiazdy

poczuć w tej wędrówce
smak korzeni
grudki ziemi pod stopami Ewy
i Adama poznać
korytarze kreta

przejść przez oko – znaleźć się
po tamtej stronie
dokładnie w tym samym
miejscu
gdzie teraz

pamiątka z wakacji



widzę człowieka który pozuje
na tle krajobrazu
podpisuje to potem
ja w jasnym widoku gór
morza niebios  zagadek historii

za nim
zanim oko migawka czy pędzel
nie utrwalą
ta chwila żałosna w tle
 tli się krajobraz i żyje
swoim własnym życiem
jest bo jest i nic ci do tego ciało
zwieszone na krawędzi
rozpaczy
na pniu
sprzedane zachodowi
wschodowi słońca  nawiasom
architekturze
skały

byłem tu – tu byłem
pisze się na odwrocie
podróży
wznosząc toasty oprawiając ranki
w ramy
jatuteraz – na zawsze twój
wpisany

w obraz tego raju
którym się sam
opasałem

nieśmiertelność



przetrwasz
składasz internetowi  ofiarę
ze swojego czasu
czas płynie
jak krew
skapuje na rytualny kamień

i oto jesteś tym kamieniem
prawa ręka wskazujący palec
zastyga w próbie kliknięcia
lubię to – wszystko staje
czas kapie ci na szyję
spływa po plecach
do stóp

u stóp rzeka
podłogi która dąży
do drzwi
przelewa się przez progi
i kaskadami schodzi
wprost w piach

nie pójdziesz ty do piachu
przyrośnięty do omszałego biurka
przykuty wzrokiem do ekranu
z ostatnim kawałkiem wątroby
cichutkim szmerem płuc

Iławskie




  Prabuty 01.06.13







Kamieniec 01.06.13






Susz 01.06.13




Iława 01.06.13

dryf



rozsuwamy się skarbie każdego ranka
płyty tektoniczne są o milimetr dalej
od siebie była ładna z nas Pangea
ale się rozpadła więc jedziemy
ty w jedną ja w drugą
długą - zgrzyt kamiennych płyt
z ulubionymi kawałkami epitafiami
(patrz jak fantastycznie lecą i znikają za oknem)
jak dobrze że pod spodem jest płaszcz
można dzięki niemu podryfować
przez łóżko dalej do drzwi po schodach
przez kałuże zza okna wołać - cholera
rzuć mi klucze

rozsuwamy się skarbie każdej nocy
każde z nas śpi nosem w  tę samą ścianę
która jak równik bierze nas w swoje
opisanie – zgrzyt zgrzyt ścieramy krawędzie
żeby jak najmniej się poranić w trakcie mijania
za plecami niepostrzeżenie rosną garby
wynikłe z naparcia (zaparcia) na siebie

wrócę późno kiedy młoda ziemia
będzie rodzić pierwszy świt a magma
jarzyć z upiornym blaskiem
zaczerpnę jej do wiadra
i wleję do twojego ucha

Baszka









Żegoty 08.06.13

***



chciałabym wyjaśnić że to o nie jest wiersz
o moim ojcu bo gdyby był mówiłabym o nim
tata – mój tata nigdy nie umarł na raka
nigdy też nie powiedział – zabijcie mnie bo już
nie mogę – to nie jest wiersz o moim ojcu
siedziała wtedy koło niego tamta dziewczyna -  widziałam ją
jak płakała w samochodzie bo już nie mogła wytrzymać
dni podobnych do nocy i nocy kiedy trzeba
opuścić ciało – ja wtedy siedziałam przy moim tacie
i ja nigdy nie płaczę od chwili kiedy w domu pierwszy raz
powiedziano na mnie rycząca krowa
że niby taka wrażliwa
nie wiem co się stało z  tamtą dziewczyną w  samochodzie
jej przyjaciela który jej nie pocieszał bo może
jego tata nie ojciec też żył jeszcze i nigdy nie zmarł na raka
więc jak tak siedziałam koło taty łóżka myśląc o tamtej
dziewczynie jej przyjacielu jej ojcu – mój tata
metodycznie darł ten wiersz

pisanie



cywilizacje w mojej klawiaturze denerwują się
kiedy spuszczam wzrok a on cienkim strumykiem
wsiąka między klawisze

lud powstały z brudu
w mojej klawiaturze gromadzi się
na szczytach zigguratów i złorzecząc oraz groźnie
machając zaciśniętymi piąstkami stara się trafić
w szczelinę między a i s

inni -
najmuskularniejsi wojownicy przedsiębiorą
wyprawę która ma wspiąć się aż na enter
a głuptaki wciskają delete

grawitacja



woda jest przywiązana do księżyca
słońce trzyma sznur planet
ludzie trzymają się razem
jak wszystkie ciała posiadające
masę

wskazówki są przywiązane
do tarczy
pary małżeńskie
mają związane ręce

a my kochanie
czemu my się krępujemy

tatarak



ciepły maj
zielonkawy kolor twarzy mojego ojca
sadzawka płuc co prawda niezbyt głęboka
ale przecież można się utopić
także w łyżce wody
i ten cholerny brak ciszy

aparaty hałasują
zielone żaby zagospodarowują brzegi
swoich małych królestw
oko zarasta rzęsą

ani na chwilę nie spuszczamy z uszu
kołatania serca
raz dwa trzy

i przychodzi świt