drewno



drewno jest lekkie i pływa po wodzie gdybym to ja
położyła się na plecach jak ten wyszlifowany kawałek
żywego kiedyś pnia złączonego korzeniami z czasem
i opowieścią – czy popłynęłabym tak samo?

moje opowieści są milczące ciężkie są moje ręce
drewno mojego ciała niedostatecznie nasiąkło jeszcze
wodą by popłynąć wodą by wybyć wodą żywą słoną
drewno mojego języka  milczy jest sztywne włókniste

niosą mnie przez pola przez łąki pod zimnym niebem
niosą mnie korzeniami do przodu słyszę jak śpiewają
kamienne skowronki słyszę świst kiedy spadają
pac pac na ziemię jak ołowiane krople wody

pajacyki



moim przyjaciołom

zdarza się tak że jakieś niesforne dziecko
dajmy na to los ułamie ci nóżkę po prostu igrając
igrce zabawa żonglowanie piłką na nosie – to się zdarza
i zdarza się że i nóżka i rączka pójdzie i wtedy
ładny gips

to nie złośliwość martwych ani żywych przedmiotów
naszych rozważań to taka nazwijmy to – dezorientacja
programu sterującego naszym sercem umysłem krokami

kiedyś spotkamy się wszyscy pukając do nieba bram
w jednym kotle ugotowani usmażeni na befsztyk jak cielątka
siwe wołki pośród pieśni bachantek kwietnych girland
prowadzone na lekcję jeszcze antycznej tragedii

pogodzenie



to już inny stół inne krzesło
dom – jak to się stało
że nie pamiętam już twojego adresu

wreszcie

nie boimy się milczeć i teraz milczymy
naprawdę – ta cisza taka zgodna
kiedyś
doprowadzi mnie do szału

któregoś dnia



któregoś dnia umarliśmy
jedno po drugim w mojej krwi
już od samego początku był czynnik

sprawczy

od tamtej pory śnisz mi się
przepleciony przez siatkę naczyń
zdarzeń forsujący pomost połączenia
chowający twarz w ściany

tak jak wtedy kiedy nagle okno
okazało się drzwiami