szkic na lodzie

w ciemności niechby raz zedrzeć skórę
do kości ugiąć kolana
pod łyżwy kantem piszczeć dyszkantem
rysą otwartą do rana

jeździć po nocy po gładkim lodzie
kreślić zygzaki pętelki
wykrawać ostrzem kształty najprostsze
w księżyca bledziutki cierpik

Rada jak jest Nefretete



gwasz 2010

za wodą



tempera.2010
(29cmx21cm)

dziewczyna w łazience



tempera.2010
(16cmx15cm)

spinka z jaszczurką

nigdy jej nie widziałam
w takim świetle – brązowa jaszczurka
przycupnęła na klamrze jak lśniący posążek

cieniutką łapką zaczepia kosmyki
rozsypane po głowie a zwinnie odrzuca
wygięty ogonek

kiedy zwijam włosy – staję się jak drzewo
zimą o gładkiej korze
mały chłodny zygzak zmyślonej jaszczurki
pozwala zapomnieć

na chwilę się uspokajam-
lecz -
to tylko chwila
bo właściwie nie wiem co jeszcze powiąże
ta spinka

domek na kancie

zbudowano domek na kancie
dostatecznie chwiejny by się kolebać
raz jedną raz drugą nogą
wypadać to przez prawe i lewe okno

i wszystko pozostawiało dotąd
w ogólnym rozrachunku
mniej więcej w równowadze
gdyby nie klamka

ta za nic nie dała
się naciskać
wierzyć w proste kąty i skomplikowane
zamki
wierzyła jedynie w otwarcie

o naturze zazdrości

gdyby stanęła przede mną
zagryzłabym ją

a tak

ocieram usta chusteczką
i myślę sobie – spokojnie

daj ci boże zdrowie
daj ci boże pokój
daj ci boże daj

Mare Tenebrarum

starą jak świat mapę czcigodni włóczędzy
tną na swój obraz nowymi szlakami
a wyspa hipokampu kołysze wodami
i siecią łowi księżyc w kształt chudej literki

opasły hipokamp w wystudzonym cielsku
zapamiętał każde odciśnięcie bryły
z której go prosto w ciemność orbity wyrzuciły
drobne dłonie podróżnych szlifujących szkiełka

jedna strona dość jasno odbija foremki
druga bez mapy na oślep przesypia w babce piach
tak że ciężko rozpoznać czy to księżyc czy piernik

i chociaż pewnie do końca pozostanie niewierny
to ciągle widnieje na nim ludzki ślad
i ciągle jest tak blisko na wyciągnięcie ręki

starzec

krew ciemniała
za płuco zachodziła czerwona
kula serca

w odrapanych zakamarkach
zaułkach żeber wzmagały się
nocne dreszcze i ruszały na łów

myszkowały zajadle pod skórą
jakby wiedzione przeczuciem
że to będzie ostatni posiłek
tego świata

przed zorzą kiszki zwykle grały marsza
i zwykle przez noc się stroiły
a dziś wyżarte leżały nieruchawo
pusto

nad ranem zerwała się bryza
zawiedzionej opłucnej
i gęsta powolna rzeka
która sączyła żółć

syn marnotrawny

zastanawiam się dlaczego odeszłam
nie chodziło mi przecież o plon winnicy
ani stada bydła
tak można żyć przez wieki

spać kiedy cały inwentarz
układa się do spania
przed snem nasłuchiwać oddechów
błogosławić dary zostawiane na stole
przez szczodrych opiekunów

więc dlaczego odeszłam
przed porą dojrzewania win
bez słowa nie wzięłam
nawet błogosławieństwa
na drogę

może stało się tak dlatego
że nie interesują mnie stada owiec
złote monety nocy i dni
za wysokim kamiennym progiem

może dlatego że milsze mi szaleństwo
niż jedwabna szata codziennego
milczenia
z bogiem

Chagall

mój Marku to jest ta wioska
z której Salomea poleciała do Jerzego
i razem objęci płynęli
przez północne niebo
aż zanurkowali w zaspę
głowami pośrodku lasu

dzieją się tu rzeczy niesłyszalne
i takie których nie widać bo widać tylko
ludzką ciekawość i litery w prasie
albo długie zimowe opowieści

mój Marku welon Salci
sięgał aż do samego skraju
sięgał nawet jeszcze dalej bo my dzieciaki
biegliśmy jak można najszybciej
żeby złapać koniec
a on wlókł się aż za granicę
której nie wolno nam było przekraczać

na północnym niebie tego dnia
działo się różowo i w akwamarynach
oczu Salci uśmiechały się istotne ogniki
poruszonych tajemnic

w twarzy Jerzego najważniejszym uczuciem
były wąsy to one zamiotły horyzont
z pojedynczych w tym dniu chmurek
i wyrysowały linie które pocięły niebo
jak nitki odrzutowców

a później już był las biało
w naszej wsi trzaskały ogniska
a matki zawodziły że się traci córkę syna
a najbardziej że ta purpura nieba
jest tak piękna
że nie da się ani słowem opisać

Elemeledutki




















Chorwacja. 2005







Czarnogóra.2004











Krym. 2007









Rumunia.2006

dziwne

to dziwne - moje byłe uczennice
wystawiają na naszej klasie
fotografie z podpisem
‘moje kochane maleństwo’
i tam rzeczywiście
jest maleństwo na tych zdjęciach
a ja wciąż opłakuję tego jednego
z którym mi się po raz setny nie udało

moje koleżanki wkrótce będą miały
wnuki ich dzieci wylatują spod skrzydeł
a ja nadal kwiczę w kartkę
zamiast zabrać się za konstruktywne
zapasy z życiem i zapełnianie gazet

jedyną rubryką
jaką w końcu uda mi się wypełnić
całą sobą od ramki do ramki
będzie nekrolog ale na to jeszcze nie pora
choć zdaje się czas jest szybszy
niż niejedno myślenie o tym
że to będzie później

później moje koleżanki moi uczniowie
ich wnuki i ich dzieci powtórzą po raz kolejny
tę samą mantrę - świat wstanie na nowo
z moich poskładanych kartek

a ja?

a ja się obudzę jak nowonarodzona
w tym świecie młodych mam i zmarszczek
rozpłaczę się raz jeszcze i jeszcze
i jeszcze nad rozlanym czwartkiem

pomyliłam się

pomyliłam się
nawet dość sromotnie
biorąc strączek fasoli za kokon motyla
albo odwrotnie
się pomyliłam

trzeba podchodzić ostrożnie

nie dotykać niczego co buja
w obłokach lub na łodyżkach
nie słuchać szelestów bo to wiatr
szeleści niestworzone historie

a mi trzeba stworzeń
żywych ciepłych prawdziwych
którym można ufać
obok takich
można przymierać głodem


pomyliłam się
nawet dość sromotnie
biorąc strączek fasoli za kokon motyla
albo odwrotnie
się pomyliłam

trzeba podchodzić ostrożnie

nie dotykać niczego co buja
w obłokach lub na łodyżkach
nie słuchać szelestów bo to wiatr
szeleści nieistotne

a mi trzeba stworzeń
żywych ciepłych prawdziwych
którym można ufać
choćbym zamarzła głodem

zdradź mi

to żaden problem ukochany
czytelniku – zdradzić ci mogę niejedną
tajemnicę

tylko co dalej
ja zostanę a ty zamkniesz kartkę
dlatego nie szalej

El Greco

zaśpiewać chcę obraz El Greco
zaśpiewać go komukolwiek
kto zmusi ciężkie powieki
do otwarcia na spowiedź

przez warsztaty dywanów
przez płócienną zasłonę
przedrzeć głos wniebogłosy
chcę niech się obraz dokona

z siebie wewnątrz z obrazem
co mi z nieba przyczyny
oślepł przed majestatem
sztuki jarmarcznej na rynku

chcę prześpiewać powieki
płótno twarzy rozedrzeć
chcę zaśpiewać El Greco
wypluć farbę w powietrze

baśń znaleziona w skrócie

dobro zwycięża zło
i jest ok

ale teraz powstają trzy pytania
dlaczego kradzież trzech włosów
z brody diabła jest dobra
dlaczego obżarcie trzech niedźwiedzi
pzez złotowłosą jest dobre
i dlaczego zawsze jest dobra ta ładna

pamięć absolutna

rzeczy są się zdarzają
każdemu i to na nic
że się zmieni tytuły plamy ślady
kolejność słów czy wiersze
wstawi inne w ramki
jak wymienione w pokoju
przed nowym gościem
zdjęcie

rzeczy jak są tak były
i na dal niezmienne
można unikać ich imion
droczyć się z ich datami

wywołać z lasu wilki
myć w miednicy ręce
czytać coraz to więcej
słuchać coraz zachłanniej

za ścianą słowa i gestu
którą w sobie stawiamy
rzeczy są nadal takimi
jakimi nas poznały





Żegoty 2008. Foto J. Jarkiewicz

dywan

najpierw trzeba było przeciąć sobie przejście
w gęstej chłodnej mgle zanim promień słońca
liznął pierwsze ciała leżących na ziemi
tęgich wojowników – każdy w pełnej zbroi

było ich pięćdziesięciu może trochę więcej
może był tylko jeden nie pamiętam dobrze
bo każdy mógłby sam starczyć za całą kohortę
gdy śmierć zaostrzyła mu bezbronne ciało

później szliśmy wśród bestii strasznych hipogryfów
drących pazurami strzępy drogich tkanin
barwionych koszenilą jak gdyby wiedziały
że do tego królestwa na środku dywanu
wejść można tylko w strachu i zupełnie nagim

gdy droga powężała otoczyły nas ciche
ufne wielkie jelenie z miękkimi pyskami
a ciepłym oddechem budziły nam na karkach
lodowate dreszcze – pokłońcie się ziemi
przed tym co nadciąga przed tymi co polecą
z wami na dywanie i lecieć będą zawsze

krążyć dookoła w spętlałej przestrzeni
szerokiej bordiury – granicy zaświatów

weszliśmy w salę środka stworzoną z kwadratów
liści dziwnej rośliny znanej tylko Urartu.