niewidzialne



moja mama rozmawia z niewidzialnym
słyszę z kuchni jak mówi do niego
wskazując nasze sprzęty domowe
- to sufit tu podłoga

niewidzialne jeszcze nie umie się znaleźć
myli krzesło i stół próbuje siadać na stole
trzyma łyżkę odwrotnie i czasem wyskakuje
z lustra albo ciemnego pokoju

mama tłumaczy mi
swoim świergotliwym językiem
że do niego trzeba mówić głośno i wyraźnie
nie wolno się denerwować bo wtedy niewidzialne
boi się i stroszy i zamienia
w naszego wspólnego wroga

stąpamy więc cichutko na paluszkach
oddychamy spłoszone ale odważnie
tak jak należy - głośno i wyraźnie mówimy rzeczy
omawiając głównie  nieistotne

schronisko



rasowe mają dom i drogą
obrożę koszyczek poduszki
rodowody certyfikat i 
posiadania
pani pana

niektórym kundlom
też się powiodło
czasem  mają kanapę
albo jakąś budę i rękę
która pogłaszcze

te tutaj marzą
śnią się im kości
szorstkie pieszczoty
wspólne biegi
w niekończące się
drogi

te tutaj czekają każdej soboty
na spacer
szczekają z nadzieją
przy  szczęku klamki
łzawią z rozkoszy czekając
na kaganiec

słoneczne zajączki

















Żegoty 28.05.18

rozgrzewka przed umieraniem



próbujemy wszystkiego
co się da – czytamy poezję
(to najgsmutniejsza z dróg
ale są też inne) -
dotykamy się
gestem słowem uczynkiem
i zaniedbaniem
szturchamy patykiem

praca wre
pod kotłem stary diabeł pali
a wrze w emaliowanym garnku
w malowanym dzbanku
w gwizdawce ludowej
w odpustowym wiatraczku

niby nic
rzeczy są oderwane
nic nie powinno denerwować
(nas)
bo się dzieje na zupełnie innej
płaszczyźnie
planecie
niby nic a do kurwy nędzy
za co

ten wiatraczek
patyk stojący obok garnek
niedostatecznie dobrze

napisany wiersz

Wiosna




















Żegoty kwiecień, maj 2018

Karma wraca...

Żegoty 24.02.18, cienkopis i kredka ołówkowa

platoniczna miłość



z niej nic się nie urodzi
nie wyrośnie drzewo nie będzie płaczu
nad dziurą w piasku – ona sama

jest jak dziura najpierw się w nią wpada
później długo leci samotnie i ląduje
nogami do góry

siedzi się chwilę później i wybiera
suchy żwir spomiędzy zębów
i wtedy można już zgrzytać

albo zasilić kolejnym wierszykiem
niezliczone rzędy poetów

ecce



wcale mi się nawet biec nie chce a tobie
jeszcze bardziej nie ja to widzę i słyszę ecce homo
nikt nam nie powiedział wiem ciągle nie wiadomo

gdzie ma dociec a nawet jak startuje człowiek
wykopany gnat jeden a drugi wyciąga
ten co bliżej lub dalej od punktu odniesień

jesień to jest grawitacja żółte liście pociągów
długie grube dżdżownice biegnące gdziekolwiek
by hen za horyzont raz zdarzony i jasny
z czemadanem walizą i workiem płóciennym

gdzieś gdzie wreszcie sprawy trybem jakimś żelaznym
skute jakby nie spojrzeć milczeniem nikczemnym
gdy się może biec nie chce a nawet  nie wolno
a wszyscy naraz chcą iść i kurwa idą / prostą ścieżką polną

myślisz



myślisz
musisz żyć
tu i teraz a gdzieś tam
upada kolejny schemat
człowiek ostatni przedstawiciel
gatunku który nic nie znaczy
którego nie znasz chociaż jest
brakującym ogniwem

i już za chwilę
zniszczy twój świat
nie taki
jaki znasz – jego brak

zniszczy

każdą okoliczność połączenie

myślisz że jakoś musisz żyć
a codziennie
umiera gatunek za gatunkiem
każdy kawałek
ciebie