percepcja anioła

 denerwuje się bo nie słyszy
a jak nie słyszy to nie ma kontroli
świat płynie w chlupotach
rozbryzgach światłach
halogenowych

a jeszcze do tego nie widzi
denerwuje się bo nawet nie można
przeczytać z ruchu warg denerwuje się
bo wszyscy tłumacze są jakże kalecy od niej

bez długu

 i czemu ja tak na ciebie wrzeszczę
rozpadam się na kawałki przed tobą i tym krzykiem
chcę je pozbierać jakby umieranie
można było strofować nastraszyć
jesteś winna odchodzenia!
jesteś winna niedołężnienia        !
jesteś winna osłabienia!
jesteś winna cierpienia        !
smutku tęsknoty! krzyczę
i kulę się pod krzesłem

nie jesteś winna niczego temu światu
i tamtemu też nie

jak dobrze

 och jak dobrze jest się do ciebie przytulić
poczuć stopami twoje grube specjalne skarpety
nie mogą uciskać
muszą być ciepłe
muszą być miłe w dotyku
muszą nie swędzieć
muszą być luźne
muszą nie spadać
muszą grzać
i ileż pokoleń naszukało się tych skarpet
i było warto bo teraz och jak miło
zakotwiczać się w nich dużym palcem

zamiana

 siedziałyśmy jak zwykle
tak trochę wystawione do słońca
a trochę w cieniu i jak co dzień
rozmawiałyśmy to o tym to owym

i bęc nagle siedzę ze swoją córką
której nigdy nie miałam i której
nie mogłam wychować

dziewczynką krnąbrną o wyrobionym zdaniu
umiejącą wściekle dobrze gotować

a tak

 a tak się śmiejemy zrywamy boki
zrywamy gardła zrywamy się z uwięzi
jak fioletowe gołębie gruchotamy
bulgocemy tym śmiechem
jak nienormalne

a wystarczyło tylko jedno przejęzyczenie
atak

niewypowiedziane

 czasem spotykamy starego znajomego
uśmiechamy się radośnie podajemy rękę
pytamy co tam co u ciebie i zaraz potem

otwiera się przepaść tak straszna
że ani ją opisać ani obejść

tyle wody

 tyle wody całe jej wiadra
wlewałaś do pralki typu Frania
wystanej z trudem w kolejce
mężnie stawiającej czoła brudowi
piątki dzieci dwojga dorosłych
kota i psa

tyle dźwigania mydlin dźgania kijem
gotowania na ogniu białej westfalki
mężnie podtrzymującej domowe ognisko
unoszącej kocioł pełen wody
i bielizny piątki dzieci dwojga dorosłych
pies nie nosił

teraz twoje ciało topnieje jak lód
zawinięty w szmaty pachnące wizirem
z bosza czy innego łirpulu
nawet nie pamiętam jak nazywa  się nasza pralka

pamiętam że czułam się zmęczona
wciskając tę jedną pościel
w czeluść nienasyconego gardła

toaleta

 nie chce się myć
czystość przestała robić na niej wrażenie
choć lubi być czysta boli ją dotyk boli dotykanie
bolą ją spojrzenia nawet te czułe boli miłość
uśmiecha się kiedy stroimy ją w korale
falbanki i perfumy mówimy mamuś
jak wspaniale wyglądasz wtedy przypomina sobie
że nadal jest pięknym człowiekiem a nie
wielkim skołtunionym błędem

gołąbki

 najprościej jest zapytać o nie mistrzynię
najtrudniej jej słuchać

*

kiedy jesteśmy obie a twoje zatkane połączenia
piętrzą we mnie złość – jak mam to zrobić
mamo czemu nie umiesz mi powiedzieć

ile mam dodać do mięsa cholernej manny
żeby uratować w te święta naród wybrany

codziennie

 codziennie ten płacz
jak nie z jednej to z drugiej mańki
jak nie mama to ja jak nieja to mama
sama nie wiem już która z nas
którą karmi

przed umieraniem

 a tego dnia usiadł na parapecie
szary ptak chyba to był domowy wróbel
albo mazurek z pośpiechu nie uważałyśmy
bo akurat siostra dzwoniła na pogotowie
a ja modliłam się w każdej znanej mi religii
o istnienie nieśmiertelnej duszy

udar

 wystarczyło zatkanie jednej rurki
krew przez moment nie dotarła na miejsce

a przecież do autobusu zawsze wychodziła wcześniej
miała ziemniaki nastawione według przyjazdu gości
wszystkie drogi komunikacyjne wysprzątane
drożny odpływ w wannie 

wystarczyło jedno przytkanie
i zamiast przeczytać TO ALA TO AS
płacze