nasi drodzy zmarli

 

być może czasem widziałeś jak umarli
przemykali skrycie po niebie
jak spadające gwiazdy

nie chcieli kłopotać
synów córek matek innych ciotek
czasami niechcący błysnęli
złotym zębem okiem a ty wtedy
wypowiadałeś to ważne życzenie
i gorączkowo czekałeś

dziś umarli tną niebo wstęgą
szerokopasmowo unoszą się z dymem
okolic Mariupola, rzeki Kongo, wzgórz Golan
dołączają do nich nasi drodzy zmarli
wyzbywszy się uprzedzeń nacji
zostawiwszy pochowane w szafach
stroje narodowe i pod materacami łóżek
czarnogodzinne zapasy

wiją się w rzednącym powietrzu
przysłaniają światło gwiazd
sprzed jeszcze miliardów lat
dobre stare światło

naszych drogich zmarłych już nic nie obchodzi
tlą się na nich powidoki snów i przekonań
ich bezciała mieszają się jednorodnie
z bezciałami Mariupola, Wzgórz, Konga

ich wszystkie bezciała bez marzeń
dymią w szeroko rozdarte
gardło wszechświata tam utworzą nową
neutronową gwiazdę całkiem nowy układ
całkiem nowych zdarzeń

przewijanie wojny

wojna znów zabija dzieci w strefie Gazy
a ja skroluję świat uciekając od każdego nagłówka
który niesie śmierć niesie tamtą śmierć
wymierza ją we mnie jak lufę

wojna nie zabija zabijam ja ty oni
ja zabijam kupując wyjątkowo tanio
zabijają ludzie konstruujący lufy myślący o obronie
zabijają dzieci z przedszkola którym
mówi się ten to tamto  świąteczni właściciele psów
zabija wytwórca szynek zabija ogrodnik

skrolujemy ten świat staramy się bardzo
i wojna trwa
jakby nikt nie chciał nic zrobić


pustotka

 ubyła jedna istotka tu była
i się wyniosła i łóżko teraz większe
więcej miejsca do siedzenia
jedzenia więcej i więcej przestrzeni
w lustrze (w ogóle lustro mniej zużywa się)
światło z okna masz całe
dla siebie
podobnie światło w lodówce

ale kot taki jakiś niedogłaskany
gary niedomyte telewizor niedooglądany
nieład niedoładzony zupełnie jakby istotki
naprawdę ubyło jakby się zdarzyła
teraz  taka pustotka

inteligencja

 kojarzycie?
jak zabijałam swoją matkę
grając w karty

jak przenosiłam
góry z przedziwnych powodów
z najróżniejszych słów

jak się  raz przeniosłam
w rozdartym czasie
i nie umiałam wrócić

lęk

 moja córka przywoziła marzenia
zapachy nardu przypraw lodowych skał
brudnych skarpet mokrego płótna namiotu
moja mała córeczka

za każdym razem posyłałam ją jak na śmierć
obkładałam zaklęciami przeciw przeziębieniu
przeciw złemu oku zatraceniu fałszywym świadectwom

moja córka wracała do mnie jak gołąb
przekazawszy tym wszystkim krainom
które marzyłam zobaczyć moje obawy

i przecież nic się jej nie stało
to mnie stało się nic

zmiana

 teraz się nie mówi językami aniołów
ani ludzi moja mowa jest staroświecka
porośnięta futrem zaprószona próchnem
moje serce jest zastygłe zagubione
gdzieś w zakurzonych półkach w nieobecnych
stadach jedwabiowłosych lisów

gdzieś w pustorogich graniach błąka się
jak echo pozbawione ścian nie trafia
do aniołów nie trafia do ludzi pamięta tylko
ślepe iskry ognisk i dym i cios słońca
prosto w martwe sploty

moja mowa jest niezrozumiała niby język
przemyca poszczególne hasła słowników
a woła tylko w głąb wkrusza się w cembrowinę
wrasta i przysycha parcieje truchleje
jak moc
jak noc