***

mój dom nie rozrósł się do rozmiarów
jedynej świątyni, ale wiem,
gdzie i jakie są jego granice
i w jakim języku się kocha.
bo kocha się w każdym, możliwym języku.

oto moja droga, klon pochylony nad łąką,
brunatne otoczaki do i niedoli. piasek
wciskający się wszędzie, nawet pod powieki
dłoń uniesiona w geście, nawet i do razu.

bo można tu też uderzyć,
ruszyć niezgrabnie z miejsca albo elegancko
zostać bez ruchu, przekląć ordynarnie, głośno, a po cichu
zmiłować.

nie potrzeba mi do tego języka aniołów,
język ludzki nastręcza wystarczająco dużo
trudności. język śliny, powietrza,
język spoconych z przejęcia dłoni.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Mariola pisze:
jaki piękny, refleksyjny wiersz...

Bini pisze...

ładny wiersz, ale czyta mi się smutno

widzę w nim kruchość i siłę, bezradność i bunt, a nade wszystko marzenia splatające się z realizmem;

bardzo lubię motyw łąki - tam gdzie łąka, tam trawa, a ta nawet zdeptana podniesie się, i w tym tkwi jej ogromna siła;

wymowny piasek, nie mniej wieloznaczna dłoń

wuszka pisze...

dziękuję, Pani Mariolu. jeszcze nie jest skończony, na razie przyglądam mu się :))

Biń - ładnie go czytasz :)
dziękuję :))

wuszka pisze...

najbardziej cieszy mnie to, że dostrzegasz w nim kruchość i siłę :)))

wuszka pisze...

aha, cholera, jest ryzykowny, bom postanowiła zagrać w nim odpowiedzią tam, gdzie jest to mgliste :)
pomyślałam sobie, zamknę oczy i stanę w powietrzu nad przepaścią, co mi tam. zobaczymy, jak się spada :)