Portret




kredka ołówkowa.2009 (v.2)

ja jacka ze stasiem


kredka ołówkowa. 2009 (v.1)

burłaczenie

na grubych nabrzmiałych linach
drobne figurki próbują odciągnąć brzeg
od statku z nim spiętego

to nie jest swoboda

rzeka nie dopuści do zmian kierunku
póki nie dotrze do morza

niepoznaka

kiedy wygładzamy twarze i narzuty na łóżku
kiedy kłąb wymiętoszonych ubrań wpychamy do szafy
oddajemy się w opiekę jedynemu bóstwu
które to ubóstwia – wielka niepoznaka

ona jedyna wspaniała matka trąb i oferm
i głupich wiejskich głupków potrafi zasłonić
zasłoną dziurę w ścianie poduszką dziurkę w łóżku
lub na gościnnej kanapie zrobioną papierosem

ja wzywam ją codziennie kiedy idę do pracy
kiedy rozmawiam z tobą kiedy mnie o coś pytasz
a gdy ktoś puka do drzwi z roztargnionym nienackiem
składam prędko ofiarę i wciskam pod kanapkę

i kiedy gość się zagości a rozmówca uśmiecha
czujemy w nieznacznych gestach i lekkich oczu przygleniach
że ja i ty i on także wszyscy składamy ofiary
dla niepoznaki

wiersz

proszę państwa
chciałabym
napisać wiersz
o jednej jedynej rzeczy
której nie umiem wyrazić

oto tytuł – o miłości
oto wers

wers

(może nieco dłuższy)

dłuższy wers

użyć też chcę
metafory
więc niech będzie wiersz
metaforą miłości

próbuję porównań
- do czego przyrównać
lub czym zważyć
temat

napiszę – jak ja
- jak płomień świecy
- jak klatka schodowa
- jak czerwona podłoga w moim pokoju
i zielone drzwi
(pojawia się symbol)

spróbuję jeszcze fonetycznie
- z ością z miłkiem zmyłką
sama nie mam pewności

to taki trudny temat
to taki brudny wiersz

jak się mieszka w puszce sardynek

kiedy się mieszka w puszce sardynek to wiadomo
człowiek musi być mały malutki i układny
lepiej żeby był chudy tam gdzie inni mają więcej
a tam gdzie inni mniej – grubszawy bo wtedy lepiej
się umościć i można łatwiej zamykać wieczko
i nic sobie nie przytrzasnąć

jak się mieszka w puszce sardynek
jest ciaaasno
jest caaaasno

kiedy się mieszka w puszce sardynek to lepiej
w oleju niż s tomatom bo śliździej i gładziej
a w tomacie babra się i pełno jest nasion
i tych pomidorowych kawałków jak błazen
siedzi się z nosem czerwonym i resztą
sardynki
też w sosie

jak się mieszka w puszce sardynek
ciśnieeee się
ciśnieeeesię
na usta
że jest strasznie blaszano dookoła i piętrowe potyczki
sardynki z góry i z dołu przeszkadzają spać
a zwłaszcza kiedy się jest
sardynką samotną
to te odgłosy dwóch wypasionych sardynek sąsiednich
nazbyt otwartych aż do zepsucia nie dają

naprawdę nie dają nam wstać

jesienne śródpole

wyły za mną łopiany
córko dziada czy byś mogła
wstać i zagadać
albo zmilczeć

zaszumiały osty
siostro
gdybyś kolczyk zagubiła mogłabyś
nie krzyczeć

zwisły kukliki
jesiennie zwisły i zawinęły płatki
ach już nie jesteś gładka
matko

zrumieniły się głogi róże
pękato
z cynobrem poranka
zachodu pałatką

aż jastrząb w jarzębinowy gąszcz
zanurkował by kurę

upolować

córko
siostro
i
matko

*


song o ziemi

na kruchej łupinie co składa się z płyt
uznanych od lat coś miliarda
bitlesów zsyłając do czarta
zadzierzgnął się chłodno nasz świt

pod kruchą łupiną co w singli wrze dźwięk
rozrywa longplejów magmowy
szmer zgrzyt granitowej osnowy
wykrada się w szkła pustki dźwięk

rozgrzewa nas piekło gdy magmą się ćmi
gatunek to popchnie to zmami
spółkować z wulkanem – czy to nam się śni?

a ziemia krąg kreśląc wyzywa nas - wy
i tak co gorzeje pod wami
nie z waszej lecz w mojej wrze krwi

?

i należałoby tak
żeby trudna sztuka życia
była kompatybilna ze sztuką
przetwarzania

i tak bierzemy epizod
uczucie
kawałek historii skrawek
twoich ran

i korzystając ze sztuczek języka
robimy z tego wiersz
ach

jakkolwiek dotyka
twój ból
ciebie i bliskich
a nawet obcych ludzi co usłyszeli
to masz pojęcie jak daleko

można zabrnąć
w przeświadczenie

Medytacja papieru



Gwiazda. origami modułowe. 2009

Medytacja papieru
















Moja pierwsza forma Kusudama. listopad.2009

kaprys

jest bo musi być
szczery
jego bolesność
polega na tym
że jest
krótkotrwały

ale jaka moc
tkwi w kaprysie
na tak małej przestrzeni czasu
zmieścić pragnienie
tęsknotę potrzebę
zachwyt

nieuchronny morderca
nudy
bezruchu

nieukojony
kaprys

spotkanie na brzegu

ma rybe
mała z pełnymi ustami mówi do mnie
marybe mary be
skanduje uparcie kiedy patrzę
na nią z oczami jak guziki

ech mała zabierz
ode mnie ten dźwięk
ten głos i wrażenie kolejnego
nie po ro zu mie nia

a ona za mną
po brzegu
z buzią wypchaną
tym niewyraźnym
językiem

- ma rybę

odwracam się

teraz ja jestem
małą
w dłoni trzymam zimne śliskie ciałko
ale żywe

mam rybę

żywioł sztuki

spotkałam go pod szklanymi drzwiami
muzeum – jedynego w tym miasteczku
(w muzeum wystawiano tego dnia krakowską
po 20
i małe apetycznie różowe zwitki nowoczesnej)
- arcydzieła wędliniarstwa

jesteś zainteresowana wystawą?
trącił mnie łobuzersko w ramię i wiedziałam
że pójdziemy razem w ten wichrzycielski wieczór

tango

to na kolację – odpowiedziałam z głupia frant
bo co można odpowiedzieć kiedy się zna
zakończenie historii jeszcze przed pytaniem

i tak nam zakurzyło się w głowach że tego wieczoru
wszystkie ceny wydały się sztuczne
i było obojętne na czym
opieramy tę sztukę

spisywaliśmy słowa na kartkach i lepiliśmy
na ścianie według własnych upodobań
kochaj się ze mną wierszu – powiedział poważnie
i słowa
zatarły się od tego miejsca

***

co robi z nas
niezwykłych
zwykłe ludzkie spojrzenie

jego uważność
i słowo
które może być tak samo
kamieniem
jak jaskółką

niezwykłość odkrywa w nas
ufność
otwierają się przestrzenie
większe niż nam się wydawało
bezbrzeżne

i towarzyszy temu strach
bo to co budzi się
jest
niebezpieczne

***

czasami trzeba dać się zwiać
w pustą kartkę
dać się zgubić
zostawić

usiąść kiedy wszyscy idą
schować głowę pod kamień
języka

i trzeba też wytrwać
przechodzące obok
niezrozumienia
przepaść

bez wyrazu
skargi

dać się
pozamykać

w obliczu czasu







stara część cmentarza. Żegoty