Władco



niech ci się śni wygrana zwycięża– my
tu w znacznie rozleglejszej krainie cierpimy
na gniew i wstyd powiedziano nam że szechina

jest dziełem naszych wrogów nic bardziej mylnego
twoja pieczęć władco obecnie jest nam jedyną
możliwością prawdy mówiłeś nie wierzcie  prorokom

prorokiniom co głosić będą zmierzch wykluczać będą
według upodobania a później wezmą to
co im się marzy

przed takimi czasami władco mnie przestrzegałeś choć
błądziliśmy oboje  po nierównościach ksiąg po nieskończonej
możliwości rozwiązania

kreda



wiesz że kiedyś będziemy musieli się oddać
komuś innemu – zwrócić prawa do siebie
których nikt nie zapisał oddalić
sprzeciwy i patrząc prosto w serce odejść

jak się odchodzi od świata na ciemną stronę
księżyca jak się nasłuchuje głuchego kołatania
jak się pisze później niestworzone listy
w przestrzeń wysyłając S.O.S -dziś jeszcze jestem

zatrzymałam się na chwilę
 na tle ciemniejącego nieba zdaje mi się
że światło umiera - nasza gwiazda
powoli acz nieuchronnie się spala kiedyś

kiedyś wyschnie ocean możliwości małże
odcisną swoje ciała w skale zostawiając
po sobie linię zapisaną kredą chłodny krater
z którego wyparował rozgorączkowany meteor
zostawiając niedokończoną s
tratygrafię

wielkie sprawy małych kotów


wiersz



S.P.

jest jesień z drzew spadają listy
rzeczy do zrobienia zakupów tej całej reszty
która trzyma nas przy życiu /nudnym
bo nudnym/ mówisz mi

w życiu nie istnieją puenty ani dobre
ani te złe bo gdyby istniały nikt  z nas
nie pisałby wierszy a tak próbujemy
dopisać jakieś sensowne zakończenie

szukamy sensu który nam wyjaśni
cykl mniej lub bardziej udanych metafor
zabiegi literackie peryfrazy  parabole
takie pleonazmy jak głupie serce

które nas uwolni z układu wersów
przestanie strofować i liczyć akcenty da nam
rozgrzeszenie z sylabotonicznych dni
z mówienia do rymu innym ludziom

takim jak my

piszemy wiersz

bosą nogą głową w chmurach palcem
na wodzie niedokończonym gestem
jednym słowem piszemy sobie
 puentę

wszystko pęka



zaczęło się od flakonika perfum który upadł
na jakimś zadupiu w którym podobno spalono
ostatnią tu czarownicę w dodatku zupełnie
niesłusznie (podobno)– później poszło – talerzyk

przepołowiony pod wpływem ciepła słoik
z malinami miska z okruchami chleba szklanka
jak sama nazwa mówi krucha straciła całość
i my jakoś tak dziwnie na fotografii

na fotografii rysa biegnąca na ukos od ramy
do ramy dzieląca światy na mój i twój  potłuczone
kolana łokcie obolałe głowy bo przecież kasków
nie zakładamy

nie zakładamy też że to ma być całość
patrzymy w osobne lusterka oddzielne okna
w zupełnie innych domach – pękają
bańki mydlane i my też pękliśmy
kochanie

trening układu nagrody



zaczęłam rozwiązywać szarady
najgłupsza z nich to ja i ty
których nie ma więc po cóż zabijać
sobie ćwieka giąć mózg i kark
i sączyć tusz do krwi a krew wylewać
opryskliwie znacząc ściany

po pierwsze wyczyściłam pamięć
sprzętu służącego nam (których nie ma)
za komunikację bo nawet się nie znamy
zatemperowałam dwa ołówki
wetknę je w uszy za każdym razem
kiedy na dźwięk dzwonka podskoczy mi
serce i ciśnienie w gardle

rozmierzyłam układy kratek rozkład
zaczernionych pól i miejsce na wpisanie
hasła które odpowiednio rozwiązane
wygra nagrodę główną w postaci skruszonego
ciastka

tak samo



mój ojciec chodził w kapeluszu – taki był obowiązek
mężczyzny dziś młodzi mężczyźni są pełni szyku
noszą kapelusze staroświeckie marynarki z lamówką

moja matka gniotła chleb i nabożnie wkładała bochny
do pieca bo tak było trzeba i nie było wyboru trzeba było
coś jeść – dziś młoda kobieta zagniata ciasto chlebowe
i z nabożeństwem w swoim dizajnerskim domu zapieka
owija w białe płótno (jak dzieciątko)

dzieci się kiedyś puszczało samopas z umazanymi gębami
z garściami piasku pchanymi do buzi i z wierzbową witką
kiedy już słońce zaszło porządnie za horyzont a malec
nie wrócił do domu na czas – dziś witki się nie używa