stan zapalny

postęp czasu proponuje
większe komplikacje
pojawia się np. nowa
jakość
uczucia

- kocham cię pod warunkiem

ale

ciężko jest się ustosunkować
osobom stojącym
na przełomie starego/starej
i nowego/nowej jakości

obecnie musimy spełniać szereg
warunków
poddać
pod lupę
życiorys

- nikt nie bierze

już pod uwagę serca
liczą się kompetencje
prezencja
i to co można ludziom
pokazać

wobec powyższego
wszyscy
ci którzy są po starej stronie
linii
zmiany daty
chorują

na anachroniczne spalenie

uczciwa transakcja

tanio przehandlował szczerość
za chwilę spokoju
którego nigdy nie dostanie

wcisnąć guzik

głupie to – wciskam guzik „nie kocham”
i idę do swoich zajęć które tylko ja
mogę poprawnie wykonać

to bez sensu – wciskam guzik
i logika porządkuje mi w głowie
sprząta wszystkie idiotyczne kawałki
i razem z nimi instrukcję
co się tam niechcący zapodziała
(jak mam teraz do cholery odpalić tivi!)

w każdym przypadku guzik jest konieczny
bo można wyłączyć z sieci niektóre elementy
które do tej sieci są jak pięść do nosa
albo wkurwiają tak że już nie ma siły

przycisnąć tak że już brak tchu tak dusić
aż się cały ten świat rozkraczy rozplaśnie na plamę
i zjedzie po ścianie jak wielka czarna dziura
tylko bardziej płaska

zgnieść do grubości ciasta na dobry makaron
a później go na talerz i nawijając widelcem
kręcąc guzik przy koszuli - spożyć
kulturalnie jak cywilizowany człowiek

posmak

"Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły
Biorą miód..."

teraz się tak już nie pisze ale wciąż się pisze
wiersze o lipach o kwiatach kwiaty się zrywa
suszy na napar i na herbatę na smutne dni

rwałam z tobą kwiaty i już zawsze będziesz ze mną zrywać
dziś widzę więcej stojąc pod lipowym drzewem
nie tylko kształt liści słodki zapach tych kwiatów
ale widzę ciebie jak się do mnie uśmiechasz i jak nieporadnie
zmagasz się z pszczołami znacznie lepiej z wierszem

coraz nas tutaj więcej pszczoły kwiaty cienie
nas chichoczących w koronach jak tamtego lata
ja ze swoją fizyką nauką – dzisiaj widzę więcej
i ty ze swoim zachwytem odbitym w okularach

będziemy wieczni bo wieczność to jest przecież lipa
kiedy zanurzam ręce aż po łokcie w zapach
wspomnienie jest ciągle młode smaki są ciągle zmienne
a wieczność to drzewo i pszczoły i my - lipne lato


*


Joanna i alergie , Jakub Sajkowski

z drugiej strony

umarli zawsze mają rację – w ich skrzynkach
zawsze kwitną lodowe kwiaty zawsze jest poranek
południe wieczór i noce przespane

spokojne noce które nie pozwalają popełnić
błędu w spisku z księżycem – oni zawsze wiedzą
że nic z tego nie przyjdzie że słowik to kupka
materii i zwitek piórek że miłość

to tylko jeszcze jedna ułuda
garści atomów co śni być człowiekiem

kotek w paski


fl.2011

mysz, która nie czuje, że jest gumowa


flamasterr.2011

buddysta


flapaster.2011

nosił lis razy kilka


opętał mnie flamaster :|

lisek, który się obawia


flamaster 2011

jożik


flamapter.2011

raj


fl.2011

próba egzorcyzmu dla Zinków

gruby kot, który lubi chleb


klamaster.2011

ryba psuje się od głowy


blamaster.2011

zając, któremu nic się nie śni


plamaster.2011

kotek joanny któremu jest nitonisio


flamaster.2011

Warmia

to zrozumiałe – chce się kształtować
nieco dziką ziemię której serce
wciąż jeszcze ma posmak
dziurawca i żwiru
demonów
które w chwili gniewu
(albo miłości) mamroczą
swoim odrębnym językiem

na pozór leniwe
łaskawe
wody Symsarny
potrafią jednak się wzburzyć
zaburzyć nurt spłynąć
popłynąć inaczej

lasy pełne dziwadeł
i czarodziejskich zwierząt których nie dotknął
człowiek ucywilizowany
mogą ruszyć ze swego miejsca
odejść lub walczyć
lub zniknąć
kiedy tak trzeba

a trzeba być ostrożnym
jeśli brak doświadczenia
wojownika nieulękłego serca
mocnego lecz sprawiedliwego
miecza – trzeba być ostrożnym

to zrozumiałe że się chce kształtować
posiadać żądać siać lub zostawiać
ugory
ale nie można sądzić
że to właśnie tak
się oswoi

zaświaty

są światy gościnne gdzie rzeczy płyną
jak z czarownego młynka manna
tam ciągną wędrowca
manowce- zamorska przyprawa

podróżniku jeśli pieprz i sól
wiozłeś w swych sakwach – czas
byś stanął i mi się tu stał
na rozdrożu gdzie karczma

nie szukaj tęsknych pieśni
ani oczu tęsknych
nie walcz nie płacz przyjdź
do ognia gdzie ja

tańczę choć nie tańczy nikt
i nikt się stąd nie rusza
syp sól i pieprz i pieprz i sól
słuchaj

widok z ogrodu

czereśnia przerosła stracha
boże jak ten czas leci
na łeb na szyję sypią się
płatki owoce liście

a my wciąż tak samo
głodne szpaki – stoimy
pod rosnącą czereśnią
w komunijnych sukienkach

ucieczki

uciekamy zawsze tak samo przygięci
jakby nam wiał w oczy wiatr
tych samych historii

zwalniamy na rozdrożach
tam się rozstajemy
z częścią gratów które wlekliśmy za sobą

coraz dalej
podnosimy głowy
coraz bliżej nam do nowej ojczyzny

z pustym sercem
wchodzimy na nowe
miejsce pełne
kolejnych ucieczek

zeznanie

można tak przyjąć –
jestem nomadą
koczującym po deskach podłogi
labiryntach dywanu
nie mam męża
narzeczony zwiał (kochanka
nie szukałam)

jestem córką umierającego
plemienia
imię moje nieznane
i już tylko ja je pamiętam

bracia i siostry
przychodzą do mnie po driakwie
maść na odciski
na chorobę wielbłądów
zioła do oczyszczenia
rany

zabawne że po latach
zdobyłam się na spowiedź
przed kapłanem

nieszczególnie wierzyłam
w jego wiarę
ale jako że jestem sobie panią
potrzebowałam
by ktoś obcy mnie słuchał

nie nie liczyłam na
rozgrzeszenie – wszystkie moje
przewinienia znam i lubię
żadnego się nie wypieram

więc na co
zaczęłam prosto
od początku
- jestem nomadą
usłuchał

a później wstał i wziął mnie
za rękę
powiedział do mnie cicho
- idź i nie grzesz więcej

a jeśli

a jeśli to wszystko co robię nie odbije się na nikim
morze nie wystąpi z brzegów nie runą mury
pod światłem trąb anielskich

nic się nie poruszy
żaden człowiek

nie będzie nosił na skórze mojego odcisku
co wtedy?

cała moja osobność wsobność indywidualność
spełznie po rynnie piszczeli i wsiąknie
w piasek

dołączy tam do pozostałych
zamkniętych w korzeniach kryształków
mineralnych
do utajonych żywiołów śpiących ziaren

nigdy nie wykiełkuje
to co tak swojsko niosłam
nie dotknie jądra atomu

nie urodzi miłości

na podwórku


Żegoty maj 2011

*

dzięki poezji wszyscy wiedzą
że poeta Z wychodzi na picie z żółwiem
że żółwia nie zastaje w domu
wobec tego
idzie na swój wieczór poetycki
organizowany naprędce
pod tesko

na ławce przysiadają:
dwie starsze panie z tobołami
gołąb i kot
(kot jakby bliżej gołębia
niż poezji)

poeta próbuje jeszcze ostatni raz
dodzwonić się do żółwia
ale ten już pewnie gdzieś polazł
i siedzi zapity wtulając łysą głowę
w cycki ponętnej blondynki
zapalonej terrarystki

poeta otwiera tomik
ach nie - rozkłada kartkę
co był ją złożył na czworo
wczoraj kiedy z mozołem składał
wiersz – orgiami

kot ziewa gołąb zezuje na kota
dwie staruszki wyciągają butelkę
poeta interesuje się
może wcale nie tak trudno wyżyć
z poezji

tym bardziej że jedna z dam
dokłada szczodrą ręką
na papier
jeszcze śledzia

kot interesuje się
gołąb ziewa
poeta się uśmiecha

autoportret z kochankiem

mogłabym tu podać jakieś imię
twarz wyraźną lub zamazaną
wreszcie włożyć w puste ramki
jakieś zdjęcie albo
zasuszony kwiatek

był taki mi bliski
i taki co tylko czasem przychodził
żeby zostać
na noc

był też taki co znał
moje sekretne miejsca
które mu pokazałam w ogrodzie
zupełnie niefrasobliwie
niemal przypadkiem

później zmierzył
każdy centymetr mojej skóry
i nagle poczułam się jakaś
rozrośnięta

czy chcę o tym pamiętać

malując się
umieszczam jego błysk w moim oku
nadmierną okrągłość bioder
wszystkie moje kaprysy
(chociaż tak naprawdę nie mam
nad czym kaprysić)

w ramach obrazu
moich kochanków
umieszczam mój portret

marzy mi się

(bossa nova dla Rady)

marzy mi się miejsce z miejscem na serce
może być półka albo stoliczek – stoliczku nakryj się
marzy mi się miejsce ciepły kubek i ręce
i dom nakreślony patykiem

wszystko jedno jak nie ważne gdzie
spać chodzić do pracy tak niewiele znaczy
świat bezświat świat na przestrzał
przeźroczysty kiedy się wie co się zdarzy

marzy mi się dróżka drożynka w ostróżkach
z polnym gładkim kamykiem - jak kamyk w bucie
marzy mi się prawdziwa droga na niej poduszka
pod niebem rysowanym piórkiem

wszystko jedno jak nie ważne gdzie
spać chodzić do pracy tak niewiele znaczy
świat bezświat świat na przestrzał
przeźroczysty kiedy się wie co to znaczy

marzę mi się cała pełna w sukienkach
mogą być falbanki albo i nie może być równie dobrze bez
lila marzy mi się daszek z palców piosenka
pod słońca ostry promień

wszystko jedno jak nie ważne gdzie
spać chodzić do pracy tak niewiele znaczy
świat bezświat świat na przestrzał
bezgraniczny kiedy się wie co się marzy

czereśnie




Żegoty 5.06.11