Cyrk Morales

to jest kolejny spektakl na który ciągną
tłumy - znów przyjechał cyrk do miasteczka
i znów ta dziwka będzie spędzać
sen z oczu naszym chłopcom

matki miejskie mielą przekleństwa
i żeby nie czarny sztywny wąsik mistrza
Augusto – tresera lwów za próg by nie ruszyły
do tej budy w życiu by nie weszły

brezent jest po wierzchu szary nobliwy
w środku istne bezeceństwa- Alfonso
niechcący dotyka uda sąsiadki
biednej Rosity która nie wie z czego żyje

a Carmen myśli o złotych cekinach
na gorsecie tamtej – czy to wygodne?
byłoby tak w tym spać kiedy się odciska
na policzku jak jasny krążek

i nagle zauważa wokół złote cętki a to
na krawacie Manolo a to w oczach Rosity
łyskają złote drobinki – anielskie pieniążki

to wielka artystka mówi Pepe do żony
i patrzy na drugą stronę gdzie Alfonso
pochyla się do ramienia - Rosita
(szepcze )

a na arenie mieniąc się uśmiechem
za którym się ukrywa nieludzką cierpliwość
i ogień zadyszki zaczepiona o liny
wiruje powoli głową w dół Angelica

rozwój

i znów przyjdą do ciebie dni puste
jak skorupa po wyklutym
dni jałowsze niż ziemia bo nieuzasadnione
kapryśną cywilizacją dni bez podziału
świata

są jak wielki kosmiczny meteor – wewnątrz cali
z żelaza i pierwiastków
na wierzchu zamieniają się w parę albo spalają
w atmosferze tej ziemi

[rośnie we mnie gigantyczne drzewo ściąga
od dawna od czasu afrykańskich burz
jawi się prawi nawia – drzewo jest samotne
a każda jego gałąź trzyma osobno
liście]

[cichnie we mnie hałas i robi się głośno
aż nie do wytrzymania na zewnątrz
znajduje się poza zasięgiem
cudzej wrażliwości]

mają własne tory własne loty i wspólną przestrzeń
którą mogą podzielić albo pociąć według uznania
praw i bezprawia jeśli takie istnieje

znów przyjdą dni skoku dni wzrostu odrzucenia
pancerza w morzu pierwotnych
potrzeb w oceanie możliwości

Sośnidło

(Sosenna. przy współ pracy.2008)

bez ram

a gdyby wyjąć ofelię z rzeki
nawyków wchodzenia do tej samej wody
nienajczystszej gdyby raz spróbować

wyłowić z potoku samo i spół-
głosek wyciągnąć poza nawias
wysokich brzegów

patrzę jak Millais topi na niej suknię
jak szeroko otwiera jej usta
aż prześwituje woskową warstwę
niepokrzywdzona świadoma

idzie zima


(Żegocki Janwoleju i nalas. koniec listopadowy.2008)

zbieg z okoliczności

mieszkam na ulicy Mezopotamia
całkiem sama tam mieszkam i tu
jest moje miejsce nieoporne
rytmom natury ciepłe latem i chłodne
zimą ja też nic mu nie robię
oprócz mieszkania

ulica stara jak cywilizacja
ulica w widłach rzek podporządkowana
cyklom wylewów i niedoborów

mieszkam według kodeksu drogowego
budując porządny porządek
inaczej żyłoby się tu źle za ząb czasu
kładąc czosnkowy ząbek
i niech

kapłani władcy wszyscy kochankowie
tego świata ta część co pisze sonety
i reszta która nie wie co to sonet
mieszka ze mną tam na ulicy
Mezopotamia niech ma kodeks
surowe prawo niekoniecznie
do mnie

teatr magii mimiczny

jak prosto być niewidzialną
niewidzialnie zajmować miejsca
niewidzialnie się wynosić

przybyć pustką i pustką wychodzić
nie dotykać nie wzruszać
nie popychać

nie mówić fałszywego świadectwa
ani żadnej rzeczy która jest czyjaś
nie grać
na nerwach instrumentach dość czułych
żeby potrącenie struny miało zdradzić
obecność

milczeć w głównym akcie
finał wytrzymać z twarzą jak kurtyna
niecna

siły


(stop at. 2008. Świętyjanwoleju)

pod kołdrą chmur


...dzieją się lądy
urastają światy
jedna możliwość to zaczyn

(listopad.2008)

na ziarnie maku

(najładniej jedzące stado na świecie. droga. 11.08)

blask






siewki

to jest o dobrym słowie
krucha łodyżko o słowie rośnij
i słowie wilgoć w kącikach liści

to jest o dobrym czekaniu
drobniutki kwiatku o czasie słońca
i światła świecie w zakątkach sadu

to jest o drobnych dłoniach
bledziutki listku o cichym słowie
o czasie słońca wszędzie gdziekolwiek

granice



i są jak granice
namalowane przez siebie

(Blanki.lis.2008)

konstruktor słowików

powiedział mi że ptasieję
że kiedy ostatnio mnie widział
obojczyki tak nie sterczały
- szykujesz się do odlotu?

zapytał patrząc z ukosa
wkrótce przebiją cię skrzydła
a nigdy bym nie pomyślał
żeby zbudować ci klatkę
na serce

sosny












(warmia.nadjeziorze.listopad.2008.)


czystość

oczywiście mogę się wyspowiadać
każdemu który uczyni znak krzyża
albo odwróci głowę

nadstawi uszu albowiem
ma do słuchania więc słucha
rzecz jasna bym mogła
i to nawet mogłoby być
interesujące

taki akt
spowiednictwa
skrucha
konfesja urodzona w bólach

mogłabym też prosić
o szczerość słowa
rozgrzeszenia z nie i pamięci
a później zerwać się
z łańcucha

a milczę gdzie jesteś
ty tam co miałeś mnie
usłyszeć albo chociaż
słuchać

*

sen o Klimcie





(aśkowania.2008.opad list)

jasność

powoli zaczynam widzieć
w coraz jaśniejszym świetle
słowo pokazuje mi tę drugą
stronę
i rozumiem milczenie
kiedy archimedes ważył korony

potrzebował łaźni i ja potrzebuję
teraz słowo mnie omija
zbyt ostrym łukiem

jesteśmy zdani na światłocienie
rewers i awersje i na twardość gruntu

zamiast miękkości serca

nade mną widmo świata
mówią - tęcza
a ja po prostu zaczynam widzieć
w świetle

*

a tu będzie drugie spojrzenie na jasność, jak tylko Autor się pozbiera z piwnicy :P

Drogi...




(Listospadek. spacer wkurzu. 2008)


niezmienność

chyba czas już zacząć
mówić do ciebie piotrze
mamy (to co

chcieliśmy) rodzinę i swobodę
z przekonań i trochę

z przypadków

(to ja
ty)

teraz nie mówisz ale
czuję jak tymczasem
myślisz że u mnie

tak jest jak przypuszczaliśmy
nikt nie dał rady
kochać dłużej
dzień
śmiejesz się że dobrze

i ja się śmieję
że nie pamiętam żadnego
obrazu z tamtych wernisaży
na których bywaliśmy

za to doskonale
dom

wariatów

układanka

i po kim po czym nosimy plisy
na granatowym stłuczonym ciele
na jasnej bluzce znaki przewodnie
pod szyją guzik pętla niewiele

czemu miesiącem stał się miejscownik
rok odkładany jak spód zbyt krótki
czemu choć głowę nosimy śmiało
nie chce wyjść poza obrąbek spódnic

i w biały mankiet chowamy chustkę
wzrok odwracając za każdym razem
że za strój wpiszą nam niegalowy
że nam wykrzyczą usta złamane

zwrot

chciałabym cię
zataszczyć do domu walizko
nienowa z ceraty w kratę

bez kółek
sama
bym chciała

patrz jaka plucha
kałuża
łapie liście w zasadzkę
a ty się uparłaś
na podróże

i tak to jest
kiedy się naczytają rzeczy
za wiele o tajemnych
kątach
gdzie narożniki pachną skórą
a każda rączka
jest przytwierdzona
(porządnie)

więc mnie ciągniesz
z miną jak kocia morda
w jedną
ja w drugą

nierozsądna

odległości

za siedmioma górami rzekami
siedmioma i jednym
rozległym morzem
śnieżka – kropla zamarzniętej wody

szklane pudełko chroni ją od śmierci
nad nią siedmiu brodatych gnomów
kręci głowami że taka bliska
a tak daleko od nich

i to nie śmierć głodowa bo tę można
obejść i nie jest to sen wieczny
królewny lód nie nosi korony

to zatrzymane źródło
czeka
na ciepło ręki



(Dance)

kto stworzył Ewę?

(listopad.2008)

o prawie

na pewno było na początku
teraz przeszło
w prawie jest chyba i może
wszystkie dość bezpieczne

kiedy się stoi na huśtawce niechceń
a nie chce skoczyć

na pewno zdarzyło się raz
ale czy na pewno
miało trwać i przetrwać miało
czas
rozłożył się ze swoim kramem
wyciągając to porozdwajane prawie

jakim prawem ufam
wierzę którym prawom
kiedy mnie chyboce
gdy tarmosi może

eter

obraz jaki przychodzi mi do głowy
to wielkie okno wypełnione powietrzem
gdzieś za załomem korytarza jest sala
z jej portretem jak infantki zawsze ubranej
odświętnie

tego obrazu nigdy nie widziałam ale znam
każde pociągnięcie pędzla którym wydrapała
moją pamięć jak twardym żelazem – alba
za tym obrazem mieszczę się w szparze

kiedy stoję tyłem czasem myślę czy jestem
do niej podobna i dlaczego Goya
przeklął i mnie

cienie

cień prawy






cień lewy

ja

jestem odbiciem
i jestem
tobą