skład rzeczy niepewnych

łóżko bez nóżki
chwiejące się w rytm przewrotek
na poduszkach
same poduszki
krzesło ze złamanym
oparciem

sprężyny sterczące z zegara
ani w tik ani w tak
tykanie
nieregularne

stół z uszczerbionym blatem
brak miejsca na łokcie
ja

ale czy trzeba się opierać?
podpierać kurde balans

co na górze to na dole








(Żegoty.sierpień.2008)

co na górze to na dole











w prawdzie

„ pożądanie rzekło – nie widziałem
żebyś zstępowała ale teraz widzę
że się wznosisz. czemu kłamiesz skoro
należysz do mnie

a dusza odparła
-widziałam cię”

szczelina szeroka na dwa palce
i równie wąska kiedy przychodzi
oddzielić – co nasze i na dane
jak zajrzeć czy istnieje potrzeba
rozdzierania powłok rozdzielenia

mnie i ciebie
- pragnienie. za jaką cenę

gdybym chciała mówić językiem
aniołów pewnie mówiłabym
lecz nie mogę oddać tego
czego nie posiadłam – chcę

jakbym miała polecieć
nauczyć się kłamać
bo widziałam

Kot na księżycu

(Żegoty. lipiec.2008)

Kot na księżycu


Cienienie do nowiu




Dążenie do pełni

komentarz

ile się trzeba nagadać żeby
nic nie powiedzieć
ileż naużywać

trudnych słów pojęć
niekoniecznie zgodnych
z definicją

ma być ciepło ma nie boleć
ale żeby było piękne
no i żeby chciało się
wy słuchać

ile się nie trzeba naczytać
nienaoglądać a ile się poznać
na tym co dobre
albo co się równie
dobrze skończyło

i o tyle o ile
daje się nie powiedzieć
to trzeba znać
co się zapisze

z innego kąta

się chyba znów tu przynieśli krzyżacy
bo nagle dziury zarosły cegłami
i trudniej wejść do piwnicy
albo na mur na wino
na dziko

z miotłą ganiają grabiami
taki stróż z chorym krzyżem
jasnym sztandarem

zrobiło się nie nasze
podwórko z nienaszym pomnikiem
nienaszą kostką ani naszego psa
nie uświadczysz

jest światło i dźwięk
i wodotryski w kącie fosy
wielki mistrz ceremonii
obrazy i bałwany

niepoznanie

nie znam tego miasta
podobno jest podobne
do innych
miast których nie znam

czy ma bramę
ulicę jak kręgosłup
przebijającą się przez gwar
czy ma na policzkach zieleńce

nigdy nie widziałam
jak czesze włosy
jak chodzi po zakupy
do supermarketów
co kupuje

możliwe że nigdy
nie poznam innych miast
i ich ulic dachów
z których spływają gołębie

możliwe że nie poznam
także tych gołębi

tymczasem

(Żegoty - stara część cmentarza. marzec.2008)

piąte przejedzenie miodem

przykazano
nie właź na drabinę
bez ćwieków
gładko hebluj
deski na dom

ostateczny

ul rozsądnie daje się pokochać
pszczoły żądlą ale w zamian
oddają ducha w imię matki
wielkiej tłustej królowej

larwy trzeba karmić
przechowując plastry z miodem
w pionie
zaś na chleb powszedni
sam miód się pszczeli
pod język

i można być tłustą larwą
jej matką można być pracowitą
sprzątaczką albo żołnierzem

z jednego plastra
przykazano
jeden czerwiec

struktura bocianowa





Bocianowo






targ nocny

chuda płotka całymi koszami
skrzy się i migoce łuską
obok karp dorodnie
bo jeden martwo się panoszy

z naturą za pan brat
zwija się węgorz w zapasach
pod stołem
kruche jasne dłonie śliskim nożem
dotykają ciał

ze swoich przewinień sumy
wąsate oplątywane są w szary papier
i sznurek pakowy

okonie jeżą płetwy
choć bunt
już im niewiele pomoże
a w palcach pośród strun
przesuwa się ostrze

nacinając brzuchy
likwidując treść

teatr ogromny

patrzy komu starczy odwagi
na to widowisko
jakie gotuje nam serce
i szkiełko kurtyny

gdzie podziać oczy w kogo
uderzyć i ulec
komu nie
narażając na wieczną

samotność

a jednak znajdują się
widzowie
gapie
uczestnicy
takich śmiertelnych igrzysk

wśród natrząsania się z płaczu
szyderstwa cichych zapewnień
aż po granice szeptu
rośnie
coś

co ja nazywam
z obawą

o szyciu

jak mam przyłapać tę upartą nić
ze szwów się zrywa szybciej niż skowronek
chciałam przygładzić- sterczy stroszę – śpi
wciąż jak przeciwna wskazówce północnej

kiedy zawiązuję miga mi się z rąk
gdy puszczam wolno w palce mi się plącze
piszcząc cieniutko że to zwykły błąd
wyrywać dziurę żeby znaleźć koniec

jednak czasem obie wychodzimy tak
jak byśmy mogły dotknąć się najbliżej
i dłoń uczula się nad nicią w takt
stukania igły zza koszuli słyszę

mit na horyzoncie

(tuszszszsz.2008)

rozkłady

nie da się przełożyć chwili
na sekundy
minuty nie da się
na mgnienia

choćby spływała długo
i po woli
jak wosk świecy gęsta albo
rzadka
jak ocet

a może się da
zliczyć jej kolejne
stacje

złapać z ostatnim oddechem
pojawienia

Ogród japoński

(Wrocław. 2008)



oddalenie

to ewa tam mnie zawiodła
powiedział w obliczu
groźby
kary wygnania
- pod drzewo

chciałam
wyjść z ram twojego obrazu
więc trzeba było przeciąć
płótno
pępowinę

ja

nie myślałem o nagrodzie ani karze
szepnął wciskając im w głowy
ziemię
jak nasiona

poznanie

wejść sobie w krew zagościć
w sobie siebie ugaszczać
śpiąc na kościach ścięgnach

w stawach

spotykają się plemiona
wzajemnie znosząc odziedziczony sztandar
gdzie ja gdzie ciebie brak
przodku z kamienną twarzą
ostrym toporem z krzemienia

wejść w twoją krew rozmazać
zetlić płócienne stosy
jak krótką pamięć że kciuk
zaciska się na stylisku

w odruchu

wkładam głowę do wody
przyczaić się na dnie w mule
grzebać koszule przymierzać
każda parciana

Aaaaaa-psik!

(Poznań. rynek. 11.08.08)

figury

(daszczułki przy bliższym poznaniu.2008)

Meteorologia

(Poznań.2008)

Pod Białym Bocianem

to może najmilejsza do synagogi
na koncert
hawdalowy

będą świece klezmerzy
będzie pięcioramiennie
jakby sama nam gwiazda
spadła

bo gdzież mnie poecie
do białego bociana

a tu wieczór trzynasty
a tam drzwi zamknięte
do synagogi

przez to wino i świece
przez sobotnie wonności
wracam

*

(Danucie i Małgorzacie )






(Wrocław.10.08.08)

pociąg do słońca

a kto by tam marudził że mają być słowem...

ochrona

(Poznań.2008)

słowo

nie czytać głośno wiersza
bo tak wypowiedziany
zabrzmi jak obietnica
albo co gorsza przysięga
w uchu kamiennym
świątyni

lepiej już nie znać
słów jak wolał cesarz
Neron kiedy spisywał śmierć
na skórze obywatela

więc co mogłoby zostać
kruchy łamliwy papier
gęsty ciężki atrament czy tusz
i pola gęsi

a one żywe mawiają
że ocaliły Kapitol

fara

zanurzam się w mrok o gładkiej korze
żłobionej równolegle równomiernie
marmurowe kolumny
drzewa wspierają dach

sklepienie wiąże im gałęzie
zgrabiały las

kiedy odwracam głowę- rośnie
a kiedy przyciskam do pnia
- czuję
jak pod chłodną skórą
piętrzą się możliwości – złote liście

bliżej skraju skręcają potężnie
w liany dusicielskie podpory
ciemnych ołtarzy w prześwicie
święty Franciszek z dzieckiem

i mała ja

Kozioł

(Poznań.2008)

eus deus kosmateus

(Poznań.2008)

no chodź koniku

(uwiązany Poznań.2008)

leżeć!

(Poznań poza poznaniem.2008)

Ulica Psie Budy

(Wrocław.2008)

niesamowite jak można nazywać ulice

Faeton

(Poznań.2008)

liście

(Poznań.2008)

Agatka

lubię agaty

Senecio

jest obraz łąki na łące starzec
górski senecio trwoni markotnie
czas nim go promień słoneczny dotknie
i żółcień w trawy zieleń rozmaże

ileż nadumał się poraniony
których to świtów jasno nie zwidził
zanim go ciepły dzień nie nasycił
nim wśnił w słoneczny sen w nie zburzony

to tylko takie na skraju rosy
mogą być chwile miedzy pomiędzy
sennym markotem w pajęczej przędzy
a rwistą falą pożółkłych kłosów

kiedy się jasny klin w niebo wbije
linia serdeczna rozkurczów skurczeń
poznaje w sobie posmak zamruczeń
i wrasta w liście i cicho mija

do Biniesławy gronostaj

rzekł moja drogo choć rozstaj
przed nami ty mię za ogon nie szarp
nie na to

ogon mój zdobny włosiem bogato
chorągwią nie jest ni znakiem
jeno wyczajna zeń kita

ty lepiej jakimź drapakiem
za uchem mię drap nie pytaj

o dróg koleje i cele
żelazne będziem się biedzić
kiedy się zbierzem

a wtedy
w którę by kolwiek nie stronę
i którym nie czasomierzem
i tak już się nie da usiedzić

upiór w operze

z włosem rozwianym zjeżonym ryżym
wąsem i jeszcze na gardło wrzeszcząc
cały susami sadzi maestro
dotąd statyczny a odtąd chyży

drze się wniebogłos jak prześcieradło
zbladły jak płótno własnej koszuli
która drżąc mu się do piersi tuli
groźne spotkali groźne widziadło

przed chwilą jakąś gdy ścichła próba
grupy z kanału wychyląc głowę
widok oczyska zalał niezdrowy
zza słupa - dupa !

potwór! sen mara! ratuj kto zdrowy!
nogi rozbujać rzucić batutę
nie oddam fraka nawet pod knutem!
za nim w ton poszedł duet skrzypcowy

z grzechotem leci dwóch klawesynów
a puzonista podnosząc w górę
instrument zastygł w miejscu ponuro
nie dam się łatwo wziąć takisynu!

dzielna alcistka broniąc rękawa
poddaje jednak tył odsłonięty
już gołe w różu toń tną jej pięty
lecz żywcem góry nie weźmie zjawa

łomot protesty wrzaski okrutne
bąble i piana i straszna tara
ach jakież trzeba ponieść ofiary
ile się człowiek nadrze nad płótnem

i wreszcie cisza tylko bulgoty
zjawy do roku co raz ich gania
przed wielką galą musząc do prania
koszul sukienek strojnych galotów

jeszcze śrut pola drgają talerze
ostatnie dały siebie pod bijak
padły z honorem pod groźbą kija
upiór w operze

wierszyk o wieszaniu prania

się na sznurku
przywiązanym do drzewa
drzewo do korzeni
a te lgną do gleby

i tam
białe lniane ściereczki
spadną jeśli nie użyjesz
klamry

się strzepuje
mocnym szybkim ruchem żeby
nie robić zaprasek zagniecenia
zagwozdki
skąd się biorą
takie małe kropki

w samym środku

siostra

(200.8. tusz! )


(poszedł do innej mamy)

z