upiór w operze

z włosem rozwianym zjeżonym ryżym
wąsem i jeszcze na gardło wrzeszcząc
cały susami sadzi maestro
dotąd statyczny a odtąd chyży

drze się wniebogłos jak prześcieradło
zbladły jak płótno własnej koszuli
która drżąc mu się do piersi tuli
groźne spotkali groźne widziadło

przed chwilą jakąś gdy ścichła próba
grupy z kanału wychyląc głowę
widok oczyska zalał niezdrowy
zza słupa - dupa !

potwór! sen mara! ratuj kto zdrowy!
nogi rozbujać rzucić batutę
nie oddam fraka nawet pod knutem!
za nim w ton poszedł duet skrzypcowy

z grzechotem leci dwóch klawesynów
a puzonista podnosząc w górę
instrument zastygł w miejscu ponuro
nie dam się łatwo wziąć takisynu!

dzielna alcistka broniąc rękawa
poddaje jednak tył odsłonięty
już gołe w różu toń tną jej pięty
lecz żywcem góry nie weźmie zjawa

łomot protesty wrzaski okrutne
bąble i piana i straszna tara
ach jakież trzeba ponieść ofiary
ile się człowiek nadrze nad płótnem

i wreszcie cisza tylko bulgoty
zjawy do roku co raz ich gania
przed wielką galą musząc do prania
koszul sukienek strojnych galotów

jeszcze śrut pola drgają talerze
ostatnie dały siebie pod bijak
padły z honorem pod groźbą kija
upiór w operze

Brak komentarzy: