bez tytułu

nagle robi się jasne i milknie słuchanie ptaków
zaczyna kapać jak groch najświętsza adrenalina
rozdziela na moje i wasze to co tak długo kleiłam
łapie za mordę i trzyma zamknięta kręcę się w kółko
(jak wtedy z mamą w kościele)

to nie strach przed śmiercią lecz przed rytuałem zbawienia
więc może nie dać się zbawiać za czasem udaję drzewo
stopy zagłębiam w podłoże macham na oślep rękami
pomiędzy wiatrem on wieje donikąd we wszystkich kierunkach

chcę mocno zrobić się mniejsza chcą nazwać ten stan kondensacją
zaprzeczam kurczę się lęgnąc jak śliwka marszczę na wierzchu
zasycham przytulam do pestki i może przejdzie nade mną

Brak komentarzy: