poranek

pręgowana jesień kładzie się na trawie
w schnący na sznurze chłód oddarte
ramię lipy i obłok między rękami
przykościelnego klonu

tak sobie krajwyobrażam cały
mój świat zamknięty w czterech wiatrach
jeszcze od strony nieznośnych wzgórz
niewinny a już wydrapany akwafortą
na porannie grudziejącej ziemi

kocio się rozciąga tutaj czas ziewa
w dzioby wronom przygniatając łapą
zielską i ludzką samotność lnianą
bo nie będzie wolny co przynajmniej raz
mocno nie przywiąże
i nie będzie cierpiał dotykając
choć z daleka
choćby w snach

Brak komentarzy: